wtorek, 28 października 2014

Krótka wizyta w Toronto

Dwa dni wolnego w pracy gratis :)
Coś było trzeba z tym zrobić, więc stanęło na wizycie w Toronto.
Jako, że my nadal niezmotoryzowani jesteśmy i liczyć musimy na transport publiczny, stanęło na coś, co jest w centrum.
Dojechaliśmy do samego serca Toronto pociągiem podmiejskim (bardzo sobie chwalimy), przeszliśmy długim korytarzem - tunelem i już! Wyszliśmy z dworca i byliśmy tuż u podnóża wierzy CN Tower.





Do odwiedzenia mieliśmy dwa miejsca:
Toronto Railway Museum
Ripleys Aquarium of Canada

Muzeum kolejnictwa znajduje się niemal w całości pod chmurką. Znajdziemy tu kilka lokomotyw, pozostałości torów i "mini - parowiec" którym można się przejechać za drobną opłatą. Do tzw. "Round House" można wejść kupując bilet wstępu i zobaczyć zastawę stołową, sprzęt kolejarski taki jak lampy i olejarki, umundurowanie czy stare fotografie. Ogólnie widać, że muzeum jeszcze jest w trakcie budowy - na razie zrobiło na nas wrażenie chaotycznego i trochę zaniedbanego. Plusem był symulator jazdy pociągiem.
Najważniejsze, że nasz czterolatek był zachwycony :)

Ceny:
Przejazd kolejką: dorośli $3, dzieci $2
Wstęp do muzeum: dorośli $5, dzieci $3








Główną atrakcją było jednak Akwarium.
Kupiliśmy bilety przez internet - całkiem dobrze zrobiliśmy, bo dzięki temu ominęliśmy dość sporą kolejkę. Szczerze mówiąc na początku trochę się obawiałam, czy nas - wczesnych emigrantów na dorobku, na taki wydatek stać. Może i nie bardzo, ale nie żałujemy :). Cena warta zapłaty. Widać ogrom nakładów finansowych jakie to miejsce pochłonęło i nadal potrzebuje na utrzymanie tego wszystkiego. Miejsce fajnie przemyślane - nawet dla dzieciaków którym ryby nie przypadną do gustu zrobiono strefę zabawy nawiązującą do wody - łódź podwodna, zjeżdżalnie, miejsce do zabawy z wodą (tamy, śluzy, statki itp.).

Ceny:
Wstęp w godzinach 9 - 7 p.m.: dorośli: $29,98, dzieci $9,98 (z podatkami za naszą trójkę wyszło ok. $82)
Wstęp w godzinach 7 p.m. - do zamknięcia: dorośli $24.98, dzieci $4,98

Zdjęcia niestety nie najlepszej jakości, bo robione telefonem - może kiedyś dorobimy się aparatu foto na tej emigracji...
















środa, 15 października 2014

Day by day a tu jesień is coming...

O, taka właśnie! Widoczna z naszego 11 piętra, w tle jezioro Ontario.



Cały czas poznajemy Nowy Ląd, wdrażamy się w system i kulturę. Adrenalina opada, mózg zaczyna analizować bardziej krytycznie nowe warunki.
Jesteśmy tu już ponad 4 miesięce, ale to jednak zdecydowanie za wcześnie na stwierdzenie, że to jest to - że tu jest te nasze miejsce na Ziemi. Źle nie jest, idealnie też nie.
Dzień za dniem nam mija, Syn chodzi do Kindergarten, chociaż czasami rano się dziwi, że dziś też musi iść - przecież wczoraj już był... . Piotrek chodzi do swojej szkoły językowej (o której wkrótce), a ja do pracy.
Załatwiliśmy już wszystkie sprawy formalno - papierkowe, więc o tyle dobrze, że jesteśmy już zarejestrowani tam gdzie powinniśmy. Ostatnią rzeczą było znalezienie family doctor, który zaopiekuje się naszym zdrowiem. Jesteśmy już zapisani do konkretnego lekarza, więc nie musimy już się tłumaczyć w Walk - in Clinic, dlaczego jeszcze nie mamy stałego lekarza. A trzeba było.

Teraz zostało już przygotowywanie się do zimy, którą mnie tu notorycznie straszą. Jakby w Polsce jej nie było... .

I na razie tak sobie żyjemy i się stabilizujemy.