Ciężka przeprawa.
Jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami umowy wynajmu apartamentu od września bieżącego roku.
Droga była, powiedzmy, stresująca.
Zacznijmy od początku - czyli, co można wynająć:
- piwnicę, czyli tzw. basement, która to zaadaptowana jest na mieszkanie z tym, że okna zwykle są małe i jak dla mnie niewystarczające. Plus taki, że zwykle są z jakimś wyposażeniem
- domy (wolnostojące, szeregówki, bliźniaki)
- mieszkania w blokach, czyli tzw. apartamenty. Zwykle są to 1,2,3 - bedroom. Przekładając na polskie warunki, np. taki 1-bedroom w Polsce byłby mieszkaniem 2 pokojowym. Wynika to z tego, że tu niejako w standardzie jest pokój dzienny, kuchnia i łazienka, często jeszcze można wydzielić sobie jadalnię.
Zaczęliśmy od przeszukiwania ofert na portalach. Niby ogłoszeń masa, ale jak zawęziliśmy nasze kryteria (cena, zwierzęta, lokalizacja) to zostało tego niewiele... . Od czegoś było trzeba zacząć, więc zadzwoniłam do pierwszego mieszkania, umówiłam się na następny dzień na oglądanie. Jeśli chodzi o bloki, to zwykle takimi sprawami zajmuje się "rental office" - z nimi omawiasz wszystko co cię interesuje.
No więc jestem o umówionej godzinie. Wypełniłam kartkę jako gość (moje dane adresowe, kontaktowe, czego oczekuję, możliwości finansowe) i podreptałam za kobietą. To co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W mieszkaniu syf kompletny. Uwierzcie mi - nie wiem jakiego koloru były blaty w kuchni... . Kobieta która mi pokazywała mieszkanie (zamieszkane jeszcze), ogólnie pisząc, nie wyglądała na zażenowaną. Widać nie pierwszy raz.
Podziękowałam
Oglądałam jeszcze 2. W kolejnym też był bałagan, ale już mniejszy, 3 było przygotowywane do malowania.
Zdecydowaliśmy się na jeszcze jedno, bo żadne nas nie przekonywało. Pojechałam, obejrzałam i to było to!
Aaaaale! Nie tak szybko z tym wynajmem! Nie ma tu tak jak w Polsce, że zgadza się jedna strona, zgadza się druga strona podpisując jakąś tam umowę wydrukowaną z netu i tyle. O nie.
Formalności wyglądają tu tak:
- ID (prawo jazdy tutejsze, paszport)
- SIN
- papier potwierdzający zarobki z pracy, nr. tel. do szefa
- referencje z poprzednich miejsc zamieszkania
- referencje od osób niespokrewnionych z nami (dane kontaktowe do nich)
My, jako że nie mamy jeszcze pracy, musieliśmy przedstawić gwarantora (osoba która mieszka w Kanadzie, pracuje i bierze za nas odpowiedzialność - głównie finansową - musi się także wylegitymować, przedstawić swoje zarobki, podać dane kontaktowe do pracy).
Cała sterta papierów jednym słowem.
Składa się to wszystko i czeka na decyzję. Zwykle dzień/dwa.
Czekaliśmy 3.
I uwaga - te wszystkie numery telefonów które zbierają, nie są tylko po to by zapełnić rubryczki - dzwonią. Wiem na pewno.
Po otrzymaniu decyzji, jedzie się jeszcze raz do biura by podpisać umowę - zwykle na rok.
Kilka uwag:
- zdjęcia dołączane do ogłoszeń zwykle mają się tak do rzeczywistości jak ja do baletu (nijak czyli)
- w blokach też można wynająć basement... (jak ktoś lubi oglądać podeszwy butów spacerujących ludzi to spoko)
- ceny 1 - bedroom w Burlington to ok. 1.100 - 1.300 i wyżej
- parking płatny oddzielnie - ok. 45 $
- na oglądanie mieszkania trzeba umawiać się z 24 h wyprzedzeniem
- w mieszkaniach nie ma pralek/suszarek - dostępne są zwykle na każdym piętrze w oddzielnym wygłuszonym pomieszczeniu
- mieszkanie przed oddaniem kolejnemu wynajmującemu jest odmalowywane i czyszczone
- w blokach zwykle w cenie najmu mamy dostęp do sali ze sprzętem sportowym, często też basenu.
1.IX.2014 zmieniamy adres :)
niedziela, 27 lipca 2014
wtorek, 22 lipca 2014
Zakupy!
Pora na zakupy.
Zaczniemy od spożywczych.
Do wyboru mamy sklepy dyskontowe typu NoFrils (chyba najtańsza sieciówka), przez Food Basic, Fortinos, Fresco, czy sklepy zorientowane na żywność z konkretnego regionu świata (polskie to np. Starski). Żeby zapełnić lodówkę, musimy udać się do tzw. plazy - tam mamy zwykle cały przekrój sklepów i miejsc usługowych. Odpowiedniki osiedlowych sklepików typu Polska Żabka czy sklepik z panią Halinką w zasadzie tu (na razie ograniczam się do Burlington) nie istnieją - szkoda, bo trochę ich brakuje na szybkie zakupy.
Do sklepów najlepiej wybrać się pod koniec tygodnia - sobota/niedziela, bo wtedy jest najwięcej obniżek i wyprzedaży produktów, np. 2 w cenie 1. Opłaca się.
Po wejściu do sklepu miałam wrażenie, że jestem w jakimś raju dla nielubiących gotować, tudzież ludzi zapracowanych. Jest tu ogromny wybór gotowców - od zup w puszkach, sosach w słoikach i gotowym ryżu w woreczku do odgrzania, poprzez mrożonki wszelkie, gotowe pięknie pokrojone owoce w pudełeczkach i takich samych warzywach. Dodatkowo w sklepach z nieco wyższej półki jest ogromny wybór garmażerki - kupić można dosłownie wszystko, z różnych zakątków świata.
Oferta świeżych owoców i warzyw dość spory, nawet w dyskontach - zielone banany, brukiew, smoczy owoc, patisony, papaje, mango w 2 rodzajach, cały zestaw grzybów, ziemniaków też przynajmniej 3-4 rodzaje, dodatkowo bataty i kilka rodzajów sałat czy dyń. Jest w czym wybierać.
Jedyne co mi się tu nie podoba to nabiał i jego ceny. Wybór jogurtów i napojów mlecznych jest spory, ale są one "takie sobie". Większość moich zakupów to niewypały. Jeśli chodzi o sery to ceny są wysokie - przykładowo, za 1 opakowanie (5-6 plasterków), trzeba zapłacić ok. 4 - 5 $. Uważać też trzeba by nie kupić czegoś seropodobnego (z olejami roślinnymi) - nie ma tu tak wyraźnego oznakowania jak w Polsce. Smak też pozostawia jak dla mnie sporo do życzenia. Zwykłej goudy jak na razie nie znalazłam - tu króluje głównie cheddar w kilkunastu odsłonach.
Jeśli chodzi o mięsa - zdecydowanie rządzi tu wołowina. Drób jest w mniejszości.
Pisząc o żywności, nie sposób pominąć jeszcze jednego aspektu - ilości. Jak dla mnie hurtowe. Śmietana - opakowania pół litrowe, masło - najmniejsze jakie znalazłam - 300 gramowe - zwykle są po pół kilo. To samo z mięsem - całe wielkie tacki kilogramowe albo i więcej. Koperek chciałam kupić. Nie mniej jednak, niż pęczek, który w garść mi się nie zmieścił. Zrezygnowałam.
Jeśli chodzi natomiast o produkty dedykowane wegetarianom, to są, głównie sojowe. Jeszcze nie próbowałam - na razie ciesze się warzywami i owocami. Gotowce mrożone są niestety w zdecydowanej mniejszości - jeśli już są, to głównie kilogramowa lasagne, albo po prostu mieszanka warzyw do odgotowania. Może muszę jeszcze poszukać w innych sklepach. Ach, zapomniałam o pierogach - te są w wersji z ziemniakami i oczywiście... cheddarem! Całkiem smaczne. Często można tez spotkać piktogramy oznaczające jedzenie zdatne dla wegetarian - ułatwia sprawę :)
Ok, to napisałam już, co można kupić i gdzie. Czas na ceny.
Pierwszy tydzień wyszedł nam chyba najdrożej - wiadomo, zaczynaliśmy od kupowania dosłownie wszystkiego - przypraw, oliwy, mąki, makaronów, kasz itp. Każde następne były już mniej kosztowne. Średnio na tydzień koszt naszej spożywki to ok. 160 - 200 $, razem z napojami (woda gaz + soki + napoje gaz). Dodam, że za to żywi się 1 wszystkożerca, 1 wegetarianka (trochę pseudo, bo pozwalam sobie na rybę od czasu do czasu) i 1 wybredny niejadek. Dla porównania, w Pl nasze miesięczne zakupy oscylowały w granicach 1.200 - 1.300 zł. (tu wychodzi ok. 800 - 900 $).
Brakuje mi jedynie porządnego pieczywa. W 95% jest to chleb składający się w 3/4 z powietrza. Dietetycznie przynajmniej...
Widywałam "organic" pieczywo, ale jakoś mnie nie przekonało do kupienia. Ciężka, zbita, brązowa bryła. Kiedyś będzie trzeba się przełamać i kupić. Albo zacząć piec własne.
Zaczniemy od spożywczych.
Do wyboru mamy sklepy dyskontowe typu NoFrils (chyba najtańsza sieciówka), przez Food Basic, Fortinos, Fresco, czy sklepy zorientowane na żywność z konkretnego regionu świata (polskie to np. Starski). Żeby zapełnić lodówkę, musimy udać się do tzw. plazy - tam mamy zwykle cały przekrój sklepów i miejsc usługowych. Odpowiedniki osiedlowych sklepików typu Polska Żabka czy sklepik z panią Halinką w zasadzie tu (na razie ograniczam się do Burlington) nie istnieją - szkoda, bo trochę ich brakuje na szybkie zakupy.
Do sklepów najlepiej wybrać się pod koniec tygodnia - sobota/niedziela, bo wtedy jest najwięcej obniżek i wyprzedaży produktów, np. 2 w cenie 1. Opłaca się.
Po wejściu do sklepu miałam wrażenie, że jestem w jakimś raju dla nielubiących gotować, tudzież ludzi zapracowanych. Jest tu ogromny wybór gotowców - od zup w puszkach, sosach w słoikach i gotowym ryżu w woreczku do odgrzania, poprzez mrożonki wszelkie, gotowe pięknie pokrojone owoce w pudełeczkach i takich samych warzywach. Dodatkowo w sklepach z nieco wyższej półki jest ogromny wybór garmażerki - kupić można dosłownie wszystko, z różnych zakątków świata.
Oferta świeżych owoców i warzyw dość spory, nawet w dyskontach - zielone banany, brukiew, smoczy owoc, patisony, papaje, mango w 2 rodzajach, cały zestaw grzybów, ziemniaków też przynajmniej 3-4 rodzaje, dodatkowo bataty i kilka rodzajów sałat czy dyń. Jest w czym wybierać.
Jedyne co mi się tu nie podoba to nabiał i jego ceny. Wybór jogurtów i napojów mlecznych jest spory, ale są one "takie sobie". Większość moich zakupów to niewypały. Jeśli chodzi o sery to ceny są wysokie - przykładowo, za 1 opakowanie (5-6 plasterków), trzeba zapłacić ok. 4 - 5 $. Uważać też trzeba by nie kupić czegoś seropodobnego (z olejami roślinnymi) - nie ma tu tak wyraźnego oznakowania jak w Polsce. Smak też pozostawia jak dla mnie sporo do życzenia. Zwykłej goudy jak na razie nie znalazłam - tu króluje głównie cheddar w kilkunastu odsłonach.
Jeśli chodzi o mięsa - zdecydowanie rządzi tu wołowina. Drób jest w mniejszości.
Pisząc o żywności, nie sposób pominąć jeszcze jednego aspektu - ilości. Jak dla mnie hurtowe. Śmietana - opakowania pół litrowe, masło - najmniejsze jakie znalazłam - 300 gramowe - zwykle są po pół kilo. To samo z mięsem - całe wielkie tacki kilogramowe albo i więcej. Koperek chciałam kupić. Nie mniej jednak, niż pęczek, który w garść mi się nie zmieścił. Zrezygnowałam.
Jeśli chodzi natomiast o produkty dedykowane wegetarianom, to są, głównie sojowe. Jeszcze nie próbowałam - na razie ciesze się warzywami i owocami. Gotowce mrożone są niestety w zdecydowanej mniejszości - jeśli już są, to głównie kilogramowa lasagne, albo po prostu mieszanka warzyw do odgotowania. Może muszę jeszcze poszukać w innych sklepach. Ach, zapomniałam o pierogach - te są w wersji z ziemniakami i oczywiście... cheddarem! Całkiem smaczne. Często można tez spotkać piktogramy oznaczające jedzenie zdatne dla wegetarian - ułatwia sprawę :)
Ok, to napisałam już, co można kupić i gdzie. Czas na ceny.
Pierwszy tydzień wyszedł nam chyba najdrożej - wiadomo, zaczynaliśmy od kupowania dosłownie wszystkiego - przypraw, oliwy, mąki, makaronów, kasz itp. Każde następne były już mniej kosztowne. Średnio na tydzień koszt naszej spożywki to ok. 160 - 200 $, razem z napojami (woda gaz + soki + napoje gaz). Dodam, że za to żywi się 1 wszystkożerca, 1 wegetarianka (trochę pseudo, bo pozwalam sobie na rybę od czasu do czasu) i 1 wybredny niejadek. Dla porównania, w Pl nasze miesięczne zakupy oscylowały w granicach 1.200 - 1.300 zł. (tu wychodzi ok. 800 - 900 $).
Brakuje mi jedynie porządnego pieczywa. W 95% jest to chleb składający się w 3/4 z powietrza. Dietetycznie przynajmniej...
Widywałam "organic" pieczywo, ale jakoś mnie nie przekonało do kupienia. Ciężka, zbita, brązowa bryła. Kiedyś będzie trzeba się przełamać i kupić. Albo zacząć piec własne.
Subskrybuj:
Posty (Atom)