wtorek, 22 lipca 2014

Zakupy!

Pora na zakupy.
Zaczniemy od spożywczych.
Do wyboru mamy sklepy dyskontowe typu NoFrils (chyba najtańsza sieciówka), przez Food Basic, Fortinos, Fresco, czy sklepy zorientowane na żywność z konkretnego regionu świata (polskie to np. Starski). Żeby zapełnić lodówkę, musimy udać się do tzw. plazy - tam mamy zwykle cały przekrój sklepów i miejsc usługowych. Odpowiedniki osiedlowych sklepików typu Polska Żabka czy sklepik z panią Halinką w zasadzie tu (na razie ograniczam się do Burlington) nie istnieją - szkoda, bo trochę ich brakuje na szybkie zakupy.
Do sklepów najlepiej wybrać się pod koniec tygodnia - sobota/niedziela, bo wtedy jest najwięcej obniżek i wyprzedaży produktów, np. 2 w cenie 1. Opłaca się.
Po wejściu do sklepu miałam wrażenie, że jestem w jakimś raju dla nielubiących gotować, tudzież ludzi zapracowanych. Jest tu ogromny wybór gotowców - od zup w puszkach, sosach w słoikach i gotowym ryżu w woreczku do odgrzania, poprzez mrożonki wszelkie, gotowe pięknie pokrojone owoce w pudełeczkach i takich samych warzywach. Dodatkowo w sklepach z nieco wyższej półki jest ogromny wybór garmażerki - kupić można dosłownie wszystko, z różnych zakątków świata.
Oferta świeżych owoców i warzyw dość spory, nawet w dyskontach - zielone banany, brukiew, smoczy owoc, patisony, papaje, mango w 2 rodzajach, cały zestaw grzybów, ziemniaków też przynajmniej 3-4 rodzaje, dodatkowo bataty i kilka rodzajów sałat czy dyń. Jest w czym wybierać.
Jedyne co mi się tu nie podoba to nabiał i jego ceny. Wybór jogurtów i napojów mlecznych jest spory, ale są one "takie sobie". Większość moich zakupów to niewypały. Jeśli chodzi o sery to ceny są wysokie - przykładowo, za 1 opakowanie (5-6 plasterków), trzeba zapłacić ok. 4 - 5 $. Uważać też trzeba by nie kupić czegoś seropodobnego (z olejami roślinnymi) - nie ma tu tak wyraźnego oznakowania jak w Polsce. Smak też pozostawia jak dla mnie sporo do życzenia. Zwykłej goudy jak na razie nie znalazłam - tu króluje głównie cheddar w kilkunastu odsłonach.
Jeśli chodzi o mięsa - zdecydowanie rządzi tu wołowina. Drób jest w mniejszości.
Pisząc o żywności, nie sposób  pominąć jeszcze jednego aspektu - ilości. Jak dla mnie hurtowe. Śmietana - opakowania pół litrowe, masło - najmniejsze jakie znalazłam - 300 gramowe - zwykle są po pół kilo. To samo z mięsem - całe wielkie tacki kilogramowe albo i więcej. Koperek chciałam kupić. Nie mniej jednak, niż pęczek, który w garść mi się nie zmieścił. Zrezygnowałam.
Jeśli chodzi natomiast o produkty dedykowane wegetarianom, to są, głównie sojowe. Jeszcze nie próbowałam - na razie ciesze się warzywami i owocami. Gotowce mrożone są niestety w zdecydowanej mniejszości - jeśli już są, to głównie kilogramowa lasagne, albo po prostu mieszanka warzyw do odgotowania. Może muszę jeszcze poszukać w innych sklepach. Ach, zapomniałam o pierogach - te są w wersji z ziemniakami i oczywiście... cheddarem! Całkiem smaczne. Często można tez spotkać piktogramy oznaczające jedzenie zdatne dla wegetarian - ułatwia sprawę :)

Ok, to napisałam już, co można kupić i gdzie. Czas na ceny.
Pierwszy tydzień wyszedł nam chyba najdrożej - wiadomo, zaczynaliśmy od kupowania dosłownie wszystkiego - przypraw, oliwy, mąki, makaronów, kasz itp. Każde następne były już mniej kosztowne. Średnio na tydzień koszt naszej spożywki to ok. 160 - 200 $, razem z napojami (woda gaz + soki + napoje gaz). Dodam, że za to żywi się 1 wszystkożerca, 1 wegetarianka (trochę pseudo, bo pozwalam sobie na rybę od czasu do czasu) i 1 wybredny niejadek. Dla porównania, w Pl nasze miesięczne zakupy oscylowały w granicach 1.200 - 1.300 zł. (tu wychodzi ok. 800 - 900 $).

Brakuje mi jedynie porządnego pieczywa. W 95% jest to chleb składający się w 3/4 z powietrza. Dietetycznie przynajmniej...
Widywałam "organic" pieczywo, ale jakoś mnie nie przekonało do kupienia. Ciężka, zbita, brązowa bryła. Kiedyś będzie trzeba się przełamać i kupić. Albo zacząć piec własne.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz